Strona Główna FORUM-NURAS
Froum dla nurkujących i nie tylko ...

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy    KalendarzKalendarz
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat

Poprzedni temat «» Następny temat
Safari Wrakowe-aneks do Thistlegorma.
Autor Wiadomość
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 19-03-2009, 14:54   Safari Wrakowe-aneks do Thistlegorma.

Safari Wrakowe 15-22 luty 2008.


Nadszedł wreszcie ten długo oczekiwany dzień, jest połowa ferii zimowych. Dość ciężko było załatwić bilet lotniczy w tym terminie, niestety lecimy egipskimi liniami Lotus Air. Dobre i to inny termin nie wchodził w grę gdyż w tym roku Mikołaj zdaje Maturę.
Walizy jak zwykle przepełnione sprzętem, prawdę powiedziawszy to trochę więcej niż zwykle, bo na safari należy zabrać trochę zapasowych rzeczy. Oddajemy bagaż- jedna walizka 25 kg-więc 5 kg nadbagażu, druga 35kg-12kg (!!!).Proszę o wyjęcie 3 kg z walizki i uiszczenie 300 zł- tylko 300 bo to sprzęt sportowy. Pieniądze uiściłem, ale co ja mam wyjąć z walizki? Zabieramy wszystkie zawory do bagażu podręcznego i zadowoleni z siebie oddajemy walizę. 32,4- jeszcze 400 gram. Panie co się Pan wygłupia- nie mogę przepisy unijne. Teraz będzie gorzej wywalamy całą walizę. Skrzyneczka z drobnym szpejem ląduje na boku a jej zawartość luzem w walizce, wywalamy jeszcze uprząż do steyga, ocieplacz chemiczny, jeden komplet baterii i zapasowy inflator. Teraz waliza wędruje wreszcie na taśmę a my do odprawy paszportowej. Proszę żonę, aby zaczekała jeszcze chwilę aż przejdziemy przez bramki magnetyczne i czy nie będą kwestionować naszego podręcznego.
Zapytali tylko fachowo czy to zawory do nurkowania i na tym koniec, możemy spokojnie zasiąść w samolocie. Cztery godziny lotu i twarde lądowanie w Hurgadzie. Tak twarde, że myślałem czy podwozie wytrzymało, a brawo dla pilota biło niewiele osób, ja po raz pierwszy nie zrobiłem tego wcale. Byliśmy tu z Mikołajem 9 lat temu, wtedy obecny terminal mogliśmy podziwiać jako makietę, teraz w całej okazałości. Jest, co prawda późno (23.30) więc może to był powód. Wszystko szybko i sprawnie jak nie w Egipcie. Cały samolot w jednym kierunku a my w drugim, do malutkiego busika z napisem EMPEROR. Kierowca przeprasza, że nie czekał przy wyjściu,ale było mu bardzo zimno. Za chwilkę dołącza do nas jeszcze jeden ojciec z synem i ruszamy przez ulice Hurgady do portu. Wiedzieliśmy, że będą jeszcze dwie osoby, ale nic poza tym. Mój imiennik Jacek ma syna Tomka i na dodatek on też jest w klasie maturalnej.
Dojechaliśmy- nasz statek od razu rzuca się w oczy swoją wielkością, znamy go, co prawda z internetu ale na tle pozostałych robi wrażenie. Na nasz widok od rufy odbija ponton, zabierają nas i nasze bagaże na pokład gdyż ze względów bezpieczeństwa nie stoi on przy nabrzeżu tylko na kotwicy. Na dzień dobry szklaneczka soku i prośba o zdjęcie butów i skarpetek. Założymy je dopiero za tydzień opuszczając pokład EMPEROR SUPERIOR.
Walizek nie wnosi się pod pokład do kajut więc, pełniąca honory domu Divemasterka Feefe (szwajcarka mówiąca po angielsku) poprosiła o rozpakowanie i sklarowanie sprzętu na gotowo. Butla, balast, wieszak, szuflada na drobny sprzęt, opaska na butlę z napisem Nitrox, gdy będziemy chcieli, aby nasza butla była nim nabita. Potem papierki, papierki, patenty, logbooki, wstępny plan na jutro, prowizoryczna kolacja i wreszcie znaleźliśmy się w naszej kajucie. Prysznic poukładanie bambetli konsultacje z Mikołajem czy aby na pewno zrozumiałem plan na jutro (Mikołaj dużo lepiej zna angielski) i całkiem spokojnie około 3 wylądowaliśmy w naszych kojach.

Sobota 16.02.2008.
Wstałem chwilkę przed pobudką, aby pofilmować port i Hurgadę bo potem to już tylko morze i morze. Trafiłem akurat na klarowanie cum i sam moment wypłynięcia. Długo się jednak nie nafilmowałem gdyż dzwon okrętowy i głos kuka zwoływał na śniadanie.
Wypływamy- pierwszy wspólny posiłek, jesteśmy w komplecie. O 6 rano po wielu perypetiach z samolotem dołącza do nas Marek z Częstochowy, razem tworzymy Polish Team, tak przedstawiła nas na śniadaniu Fefe. Jest jeszcze Irish Team trzech młodych chłopaków 20-22 lata, oraz trzy małżeństwa, dwa angielskie i jedno walijskie około 35-40 lat.
14 nurków + FEFE-Frederiqe Morisod oraz Chris Jansen (Holender) Instruktorzy Padi.
Prezentacja uczestników, kilka spraw organizacyjnych, niedokończona kawa a już dzwon i piskliwy głos Fefe oznajmia BREFING. Zabieram kawę ze sobą do pomieszczenia obok, gdzie na ciekłokrystalicznym telewizorze rozrysowany już jest nasz Check Dive.
Silniki milkną, załoga wiąże cumy do wyznaczonych miejsc a Fefe rozpoczyna tyradę o naszym pierwszym nurkowaniu oczywiście po angielsku. Stoimy przy rafie Gota Saab El Erg.
Pierwsze pozytywna zmiana w stosunku do pobytu w Hurgadzie 9 lat temu to sposób cumowania na rafie. Nawet Egipcjanie zrozumieli, że wyrzucenie 2 kotwic przez każdy statek razy ilość statków razy………..= brak zainteresowania zniszczoną rafą. Teraz w każdym miejscu gdzie się zatrzymywaliśmy czekały na nas miejsca cumownicze, bez konieczności rzucania kotwicy.
Początek i koniec nurkowania na rufie naszego statku. Sprawdzenie sprzętu ilości balastu, pływalności. Głębokość maksymalnie 12 metrów-raczej pełen relaks. Trochę kłopotów z niedopasowaną kieszenią balastową (oryginalna leży gdzieś w mule polskiego jeziora)
Raczej spacerek ale aby wszystko ze sobą zgrać sprawdzić sprzęt i siebie po półrocznej przerwie nie zabrałem aparatu, a tylko tutaj na całym safari spotkaliśmy odpoczywającego pod koralowym grzybem pięknego żółwia. Pozwalał podpływać do siebie na wyciągnięcie ręki i nadal nie sprawiało mu to żadnej różnicy- odpoczywał. Natomiast ja po 50 minutach nurkowania w drodze powrotnej zaliczyłem skurcz łydki, nie wróżyło to dobrze, ale na szczęście był to jedyny skurcz na tym wyjeździe.
Zaraz po tym, odpływamy, lunch, godzina odpoczynku i znowu Breeeeeeefeeeeeeng.
Stoimy przy rafie Abu Nuhas. Za chwilę zanurkujemy na wrak Marcus. Zostaniemy tu na noc i trzy jutrzejsze zanurzenia.
Marcus zatonął w 1978 roku z ładunkiem tarakoty, glazury i armatury łazienkowej.
Tym razem w pełnym sprzęcie, ale z płetwami w ręku lokujemy się w pontonach w cztero osobowych grupach. Dopływamy w okolice stałej liny opustowej i na komendę wszyscy przewrotką w tył lądujemy w wodzie. Wrak mimo swojego młodego wieku jest mocno zniszczony- to efekt usytuowania przy samej ścianie rafy. Maksymalna głębokość to 24 m, leży na boku, jest ładnie obrośnięty, pomieszczenia statku mimo iż nasz błędnik jest lekko zachwiany są raczej ogólno dostępne i raczej bezpieczne. Najciekawsze z pomieszczeń to okrętowy warsztacik ze stojącą wiertarką i stołami monterskimi do tego niesamowita gra świateł z kilku bulajów. Jeszcze kółeczko nad wrakiem, bo zostało trochę w butli i pontony zabierają nas na Superiora. Po wyjściu na pokład, tylko z aparatem fotograficznym czeka na nas niespodzianka w postaci koktajlu truskawkowego serwowanego jeszcze przed zdjęciem kombinezonu. Kris za każdym razem po nurkowaniu spisuje wskazania manometrów i komputerów a potem dane umieszcza w swoim notebooku.
Po co? Następne dni to nawet 4 nurkowania dziennie. Dzisiaj jest jeszcze nocne ale nadmiar wrażeń intensywność dnia i krutki sen powoduje, że zgodnie decydujemy o odpuszczeniu tego nurka. Dodatkowo zaczyna wiać zimny wiatr a falowanie jest odczuwalne w rzołądku.
Na razie nie bierzemy żadnych farmaceutyków, trochę dłużej trwa jedynie obiadokolacja.
Jeszcze próba nawiązania kontaktu SMS z domem (niestety nie ma już zasięgu) i natychmiast zasypiamy w naszych kojach.

Niedziela 17.02.2008
Pobudka 6.15, ledwo zdążyłem się umyć i ogolić a już gong i nieodzowny głosik Breeeefiiiiiiiiing. Mikołaj tylko założył ubranie, jest 6.35 i na odprawie jesteśmy ostatni.
Będziemy nurkować na wraku Carnatic. Zatonął w 1869 roku z ładunkiem bawełny, wina i złota. Działo się to zaraz po otwarciu Kanału Sueskiego, gdy rafy nie były jeszcze oznaczone. Na Morzu Czerwonym panowała akurat całkowita flauta i żadne fale nie odbijały się od ściany rafy zdradzając jej położenie.Carnatic pełną parą, bo był to statek żaglowo- parowy uderzył w Abu Nuhas, i spoczoł na głębokości około 26 metrów lewą burtą na dnie.
Jeszcze kilka informacji o przebiegu nurkowania i ……………..ACTION.
Wychodziny na zewnątrz, słońce nieśmiało próbuje podnieść temperaturę otoczenia (8 stopni)
ale wiatr i mokre kombinezony powodują, że wszyscy w kilka minut w pełnym rynsztunku stoją w oczekiwaniu na zodiaki. Nikt nie zwraca uwagi na solidne fale tylko 1,2,3 i jesteśmy w wodzie. W wodzie o temperaturze 22 stopnie na dodatek bez termokliny na żadnej z osiągalnych przez więkrzość nurkow głębokościach.
Na początek w kotle parowym spora murena około 2 metry, leży sobie w całej okazałości jakby na półce w regale, szkoda tylko, że ogonem w naszą stronę.
Rundka wzdłuż kadłuba i powrót wewnątrz wraku. Stalowa kratownica pokładu-deski dawno już zgniły i nie ma po nich śladu. Duży stelaż na leżakujące butelki wina, tu też zostały już tylko potłuczone szkła, choć podobno jeszcze kilka lat temu znajdowano jeszcze całe butelki.
Za Krisem wciskamy się w parę pomieszczeń i muszę sygnalizować rezerwę a Mikołaj znowu ma jeszcze 100 atmosfer.Na przystanku bezpieczeństwa oddycham trzy minuty z oktopusa partnera aby nie dostać żółtej kartki za zbytnie zużycie powierza. Muszę coś z tym zrobić.
Na pontonie rozmawiam o tym z Instruktorem i okazuje się, że na statku jest jeszcze jedna butla 15 litrowa, za dodatkową opłatą 5 euro na dzień. Może to wyrówna choć trochę czas mojego przebywania z synem pod wodą.
Wyskakujemy z pontonów i momentalnie zrzucamy kombinezony aby jak najkrócej przebywać w kąpielówkach na tym wietrze. Na szczęście w kajucie można wziąć ciepły prysznic. Do tej pory źle się czułem z tym, że wiele czynności które zawsze robiłem sam, teraz robi załoga, było to dla mnie krępujące, gdy ledwo moja stopa stanie na pokładzie a już ktoś zdejmuje mi płetwy lub gdy jesteś już w pełnym sprzęcie czy na rufie czy w pontonie- zakładają Ci płetwy (podobno bezpieczniej dla wszystkich), ale teraz byłem szczęśliwy, że cały mój sprzęt z pontonu na swoje miejsce przeniesie ktoś inny a ja mogę uciec z tego zimnego wiatru.
Znowu ktoś uderzył w dźwon-tym razem to tylko śniadanie, potem godzina przerwy i znowu breefeng.
Jest prawie 11 sta, ciepło, słonecznie, ale Zodiaki mozolnie pokonują coraz to więkrze fale momentami nawet do 2 metrów. Kris każe pominąć normalne procedury zanużeniowe i po komendzie na trzy od razu kontynuować opadanie do wraku.
Ghiannis D – zbudowany w Japoni w 1969 roku. Zatonoł w 1983 płynąc z Chorwacji do Jemenu z łaunkiem drewna mahoniowego. Podobno był to jakiś kant ubezpieczeniowy.
Leży na lewej burcie maksymalnie na 27 metrach. Bardzo ciekawy z zewnątrz i wewnątrz, szkoda, że tylko jeden nurek w tym miejscu. Tym razem każdy może pływać jak chce i gdzie chce oczywiście w parach ale jest nas tylu, że do jednego z korytarzy pod pokładem wpływam za Mikołajem a wypływam za innymi żółtymi płetwami. Dobre 5 minut trwało zanim znowu się znaleźliśmy. Nareszcie czuję się komfortowo z tą pietnastką, mamy czas na jeszcze jedną rundkę wokół wraku, sprawdzenie co jest na końcu solidnych łańcuchów ( nic )
Mija 52 minuta nurkowania kierujemy się do liny i na przystanku bezpieczeństwa mam jeszcze 60 atmosfer zadowolony z siebie spoglądam na manometr Mikołaja i................80.
Zapomniałem podać, że oprucz pierwszego nura pływamy na 30% nitroksie ( bez dopłat)
Wszystko toczy się w zawrotnym tępie, dopiero co wysiedliśmy z Zodiaka już lunch, jezcze nie zjedliśmy a już nasz statek buja się na solidnej fali płynąc do wraku DUNRAVEN.
Na szczęście zanim tam dopłynie mamy chwilę odpoczynku, choć przy takiej fali na pewno da się odpocząć?
Breeeeeeeeeeeeeeeeeeeeefiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiing.
Chyba obydwaj zasneliśmy. Buja tak że jest mi nie dobrze chyba nie będę nukował.
Mikołaj namawia mnie abym chociaż poszedł na breefeng-poszedłem. Nadal płyniemy dlatego tak buja. Plan jest taki : zakładamy cały sprzęt-maski i płetwy też. Stojąc w pełnym słońcu czekamy aż nasz statek napłynie na wrak i wtedy jak „Lemingi” chop do wody.
Nadal nie jestem przekonany czy nurkować ale argumentacja Mikołaja, że tam nie buja zaczyna do mnie trafiać. Wrak jest dość znany i trochę było by szkoda go pominąć.
Zatonął w 1876 roku leży do góry stępką na maksymalnej głębokości 29 metrów.
Brytyjski parowo-żaglowiec typu cargo-1800 ton wyporności.
Jak już założyłem to wszystko na siebie i staneliśmy w pierwszym szeregu na naszej rufie wszelkie wątpliwości były odległym wspomnieniem a adrenalina dokończyła dzieła.
Ready-Go i już jestem zadowolony że dałem się namówić. Wszyscy trafiamy lekko przed dziobem. Płyniemy wzdłuż lewej burty w kierunku śruby- to najgłębsze miejsce. Spotykamy tu sporych rozmiarów rybę chirurga a po wplynięciu do wnętrza stado lucjanów. Kilka zdjęć i plynąc cały czas wewnątrz zaczynamy się lekko wypłycać. Po drodze pokaźnych rozmiarów kocioł parowy który tkwi jeszcze na swoim miejscu. Próbujemy do niego wpłynąć ale musimy się wycofać- przejścia nie ma. Kilka ciemnych pomieszczeń i wypływamy na zewnątrz, ale po prawej burcie tuż przy ścianie rafy. A tam solidna murena wdzięcznie pozująca do zdjęć, chyba mocno oswojona przez nurków, pozwala mi robić prawie dentystyczne zbliżenia.
Mikołaj pyta o wskazania manometru, tak czas już wracać choć to dopiero 36 minuta ale musimy jeszcze odpłynąć od ściany rafy oby ponton mógł nas bezpiecznie podjąć. Odpływamy, Mikołaj strzela boikę i razem wisimy na niej trzy minuty na pięciu metrach, a na górze czeka już na nas ponton. Jesteśmy drugą parą która się wynurzyła ale zanim wgramoliliśmy się do środka (Fala jest nadal spora ale jakby trochę mniej na nią reagujemy)
na wodzie było już „baloon party” jak mawia Fefe, czyli czerwono od bojek.
Płyniemy dalej w kierunku postoju i nocnego nurkowania, ale my płyniemy w kierunku lodówki z piwem a to oznacza, że znowu odpuszczamy nocne.


Poniedziałek 18.02.2008

Jest jeszcze ciemno, 5 rano, obudziły nas silniki i bujanie statku. Próbujemy jeszcze zasnąć, ale nic z tego. Podążamy w kierunku Parku Ras Mohamed na miejsce zwane Shark & Yolanda Reef. Procedura jak co rano, 6.15 ............., nie wiemy tylko, że dla nas będzie to najdłuższy dzień na tej wyprawie. Znowu skok na leminga i zgodnie z planem zanurzenie na 35 metrów.
Powolne wypłycanie, szkoda tylko, że jesteśmy tutaj tak wcześnie, jest po prostu za ciemno, aby dostrzec piękno tego miejsca. Wczesny poranek, 7.15 , luty, głębokośc 35 metrów, promienie słońca jeszcze tu nie docierają, wszystko jest szaro-niebieskie, a wiem z poprzedniego pobytu, że mimo głębokości powinno być inaczej. Płyniemy poddając się działaniu prądu, podziwiamy wszystko jakby jadąc wolno samochodem. Możemy podziwiać, ale przystanąć na chwilę już się nie da. Kończy się ściana, zaczyna malownicza równina o dnie z bielutkiego piaseczku a na nim charakterystyczny ładunek jakiegoś statku. Kibelki i umywalki, dla innych podwodna atrakcja, dla nas punkt orientacyjny, teraz mamy skręcić w prawo i ostro pod prąd do miejsca gdzie mogą nas zabrać pontony. Mimo dużego wysiłku i dość małej głębokości jest bardzo ciekawie. Resztki drewnianego statku (pewnie to on wiózł te kibelki) ładnie obrośnięte gąbkami i koralami, kilka płaszczek pod fragmentem pokładu.
Odpoczywam trzymając się sporych rozmiarów szekli, a Mikołaj ugania się z aparatem za jakaś nadymką. Jeszcze parę metrów i strzelamy bojkę jak cała nasza grupa, wszyscy razem.
Pływanie w dryfie ma jednak przynajmiej tę zaletę, że grupa się nie rozłazi.
Szybko nas pozbierali i zanim zdążyliśmy się przebrać nasz statek podążał już do następnego celu, a jest nim chyba znany dla każdego nurkującego, choćby ze słyszenia, THISTLEGORM.
Nie mogę doczekać się odprawy. Gong i tym razem jesteśmy pierwsi. Czekamy na informacje co zmieniło się od naszego pobytu prawie 5 lat temu a zwłaszcza co zrobiono dla wraku w trakcie ostatniej przerwy technicznej.
Wokół wraku są porobione miejsca cumownicze i nie trzeba już mocować lin do fragmentów poszycia statku co na pewno wyjdzie mu na zdrowie. Dodatkowo wywiercono otwory w miejscach gromadzenia się powietrza wydychanego przez nurków, co też spowolni korozję wraku. Jestem mile zaskoczony jak szybko ewoluuje mentalność egipcjan.
W trakcie prowadzonego przez Fefe brefengu, jeszcze w kombinezonie przyszedł Kris z wiadomościami z „ dołu”.
Bardzo silny prąd, słaba widoczność około 15 m, cuma a za razem lina opustowa zamocowana w miejscu trafienia i przełamania statku. Mój angielski nie jest najleprzy, ale odnoszę wrażenie jakby Fefe przekazywała sugestie do tych 5 nurkowań jakie się tu mają odbyć, a nie plan nurkowania. Omawia rozmieszczenie ładowni i co w nich można zobaczyć, ale nie mówi o kolejności wpływania do nich. Zanim zapytałem Mikołaja czy moje domysły są słuszne uświadomiłem sobie, że przcież już na Giannis D pływaliśmy nie trzymając się Krisa za rączkę. Mikołaj potwierdza - nurkujemy według własnego planu, tylko w parach, a może się zdarzyć, że w tym czasie w wodzie nie będzie nawet żadnego z instruktorów.
Czuję się dowartościowany, wiele razy nurkowaliśmy już sami, ale nie na takim wraku.
Poprzednio wyglądało to jak zwiedzanie muzeum z przewodnikiem i w dodatku trzeba było zaczekać aż poprzednia wycieczka opuści salę z ekspozycją. Teraz jesteśmy tylko my.
Myślę, że do tej pory obserwowali nasze poczynania pod wodą i teraz mogą pozwolić sobie na puszczenie nas samopas. To będzie ciekawe doświadczenie, już teraz czuję się jak na końcu kanionu w Dahab na 50 metrach, ale wtedy myślałem, że to narkoza azotowa, teraz jestem jeszcze na pokładzie.
*

Nasz plan udaje się zrealizować w 100%, do samego dna trzymamy się liny, potem buszujemy trochę na rumowisku, kilka zdjęć przy działkach, opływamy rufę z obowiązkowym dotknięciem śruby. Jest dopiero 11 minuta nurkowania a my tym razem obydwaj straciliśmy już 60 barów z naszych butli. Wypłycamy i mozolnie zaczynamy płynąć po pokładzie w kierunku dziobu. Prąd momentami jest na tyle silny, że nasze płynięcie bardziej przypomina wspinaczkę, tyle że po płaskim. Taki sposób poruszania się zmniejsza trochę zużycie powietrza oraz pozwala na rozejrzenie się wokół. Nigdzie nie widać barakud, wtedy było kilka ławic, teraz są plataksy i widzę je po raz pierwszy.
Docieramy do wind kotwicznych, szukam wzrokiem trału, który poprzednio wziąłem za torpedę, niestety leży połamana. Ciekawe czy to prądy i korozja czy „przerwa techniczna”.
Pozoztało 70 barów, czas na odwrót. Spokojnie z prądem dopływamy do liny, która zaprowadzi nas na pokład ale jest to inna lina niż upustowa, tamtą nie zdołalibyśmy powrócić przy tym prądzie. Lina zamocowana jest do boku naszego statku i aby dostać się do drabinek na rufie każdemu podają rzutkę z linką i dopiero wtedy można puścić linę zasadniczą. Prąd zrobił się na tyle silny, że dwie osoby potrzeba aby zcholować nurka na tym krótkim odcinku, a walka z nim spowodowała, że po wyjściu miałem tylko 20 barów. I tu dylemat czy może jednak powinienem nurkować z fajką jak nakazują podręczniki, choć przy takim prądzie mógłbym stracić i fajkę i maskę. Sądzę, że fajka zamocowana pod paskami noża na łydce wygląda może trochę szpanersko ale wilk syty i owca cała.

*

Następnego nura zaplanowaliśmy w ładowniach. Zabieramy tylko małe latarki gdyż duże akumulatorowe nie zdążyłyby się naładować do nocnego, ale lumenki w zupełności wystarczają. Do solidnego prądu dołącza solidna fala, buja niemiłosiernie, znowu jest mi niedobrze, więc szybko zmykamy do wody. Na początku trochę miota nas na linie ale w ładowniach jakby inny świat. Cisza spokój, przez moment poczułem się jakbym nurkował na koparkach w Jaworznie. Mamy tyle czasu ile powietrza w butli. Mogę fotografować motocykle ile będę chciał a ciężarówki Bedford obejżę z każdej strony.
Szukając lokomotywki, którą widziałem kiedyś na filmie docieramy do głębokości 24 metry.
Czas robi swoje, ciężko poznać, że to ten sam obiekt. Wracamy do górnych pokładów.
Przy takim spokoju w ciągu 40 minut zaliczyliśmy chyba wszystkie ładownie od rumowiska do dziobu i jak Bóg przykazał przy 70 barach zaczęliśmy odwrót.
Koniec sielanki, początkowo tylko silny prąd, ale na 5 metrach wiszenie na linie to już nie jest przystanek bezpieczeństwa, to walka o utrzymanie się na linie, kosztuje to nas wiele wysiłku.
Po wynurzeniu jest jeszcze gorzej, fala momentami osiąga 2 metry, wiem to gdyż stawiając stopę na pierwszym stopniu drabinki i będąc jeszcze pod wodą nagle znalazłem się całkowicie nad wodą z całym ciężarem na jednym punkcie podparcia. Dobrze, że aparat ani latarka nie zawadziły o inne stopnie drabinki bo za chwilę znowu z hukiem znalazłem się pod wodą, kątem oka widząc jak na sąsiedniej drabince walczy Mikołaj. Następne wynurzenie i przy każdym z nas jest już dwóch ludzi sprawnie wyciągając nas na pokład. Nurkowanie nocne stoi pod znakiem zapytania. Buja chyba najmocniej jak do tej pory jest mi niedobrze, z trudem docieram do swojej koi. Bardzo chciałem zanurkować tutaj nocą, ale czwarte nurkowanie tego dnia w dodatku w takich warunkach to ponad moje siły.......zasypiam.

Breeeeeeeeeeeefiiiiiiiiiiiiing-Boże chyba nienawidzę tego piskliwego głosu. Zwlokłem się ale tylko po to aby się wycofać z tego cyrku straceńców. Buja tak samo, jest już ciemno, w dodatku temperatura spadła do 12 stopni. Mokre kąpielówki na gołe ciało i ten lodowaty wiatr zanim wciśniesz na siebie także mokry kombinezon. Co ja tutaj robię, za własne ciężko zarobione pieniądze, za jakie grzechy?
Mikołaj miał rację, gdy całą grupą staliśmy już gotowi do skoku zrobiło się jakoś cieplej, bujanie przestało przeszkadzać, a sumienie nie dałoby mi spokoju gdyby nas tutaj w tym miejscu nie było.
Stoimy dłuższą chwilę gdyż nie ma chętnych, którzy jako pierwsi rzucą się w tę czarną rozchuśtaną czeluść. Nie ma na co czekać, zaraz znowu zrobi mi się niedobrze, skaczemy.
Do liny przyczepione są światła chemiczne, więc do samego wraku nie musimy zapalać latarek a jest to dość istotne, po prostu obie ręce są potrzebne na linie.
Prąd zmienił kierunek i na pewno trochę zelżał, przynajmiej na głębokości pokładu.
Chwilę rozglądamy się nie zapalając jeszcze latarek. Czuję doniosłość tej chwili. Tylko Mikołaj i ja, w nocy na takim wraku - sami. Na linie nie ma jeszcze nikogo, tylko 5 metrów pod pokładem naszej łodzi błyska światełko przymocowane do rezerwowej butli z zaworami.
Skoczyli następni, więc zapalamy latarki i schodzimy do ładowni. Nadal jednak nie opuszcza mnie uczucie ponadczasowości tej chwili, wiem, że wiele lat będę pamiętał ten moment mego życia, a jeśli będzie mi to dane opowiem swoim wnukom jak to z ich tatą.....................
Zawsze nurkowanie nocne dostarcza wielu emocji, ale te jest naprawdę wyjątkowe.
Dzięki temu, że znamy ten wrak już dość dobrze, bez zbytnich emocji sukcesywnie omiatamy naszymi reflektorami kolejne ładownie. Tu śpiące papugoryby, tam cała burta upstrzona kolorowymi rozgwiazdami, po raz pierwszy w życiu mam okazję podziwiać mątwę. Ten wrak nocą zaczyna nabierać innego wymiaru, jakby ożywał, nawet zwykłe ukwiały w światłach latarki mienią się kakofonią kolorów.
Zazwyczaj nurkowanie nocne to duża dawka adrenaliny a co za tym idzie dużo szybsze zużycie powietrza. Dziwne, ale tym razem czułem wszechogarniający spokój, powoli, wręcz majestatycznie, przemierzaliśmy kolejne pomieszczenia, a gdy stwierdziliśmy, że to już wszystko mój manometr pokazywał jeszcze 100 barów. Tak spokojnego nurka jeszcze chyba nie doświadczyłem. Wypływamy na pokład a tam przy linie solidny tłok. Postanawiamy więc zrobić rundkę po pokładzie. Dopływamy do rumowiska lewą burtą wracamy prawą.
Kilka osób wisi jeszcze na przystanku bezpieczeństwa. Chyba znowu jesteśmy sami, nie widać żadnych latarek tylko Mikołaj, ja i wrak- wspaniałe uczucie. Powolutku wspinamy się na powierzchnię. Docieramy do 5 metra i niestety do rzeczywistości. Komputer raz pokazuje 5 a za chwilę 3 metry, fala wręcz obija nas o siebie. Wytrzymujemy do końca te trzy minuty, ale okazuje się, że najgorsze jeszcze przed nami. Dalej lina idzie prawie równolegle do statku, podciągamy się na niej, raz po powierzchni a za chwilę 2 metry pod wodą i tak około 10-12 metrów a na koniec musimy puścić linę i 3 może 4 metry zawalczyć z prądem i falą aby dotrzeć do drabinki. Dobrze przynajmiej, że tym razem nie mam aparatu.
Mikołaj płynie do drugiej drabinki dając mi możliwość krótszej pracy a i tak po wyjściu na pokład dyszę jak lokomotywa. Wstawiamy butle w stojaki i nie zdążywszy nawet zdjąć rękawiczek dostajemy po pucharku gorącej czekolady. Przy niej nawet zazwyczaj małomówny Mikołaj z entuzjazmem dzieli się swymi wrażeniami, wszyscy uśmiechnięci i szczęśliwi, bariera językowa nie istnieje. Okazało się, że na dole są jednak jeszcze dwaj anglicy ale oni są z innej bajki, pływają w obiegach zamkniętych czyli Rebreatherach.
Gong na kolację przywołuje nas do rzeczywistości, zmusza do szybkiego przebrania się w suche ciuchy, ale jakby za ich przyczyną wracają także dolegliwości wzburzonego morza.
Szybko zjadam zupę, żeby się nie wylała, ale już nic więcej nie jestem w stanie włożyć do ust.
Jest coraz gorzej, Mikołaj musiał zamknąć bulaje bo woda w pewnym momencie wlała nam się do środka. Do kompletu zaczęła boleć mnie głowa. Chyba nadszedł czas na farmaceutyki, ale wtedy nici z jutrzejszych nurków, więc może 50 gram koniaku wystarczy. Głowa przestała boleć, a po następnych 50 gramach falowanie ustało i tylko ręcznik wiszący na drzwiach łazienki dość mocno odchylał się od pionu.


Wtorek 19.02.2008.
Buja dalej, ale chyba już nam to nie przeszkadza, przespaliśmy spokojnie całą noc, słoneczko przygrzewa mimo wczesnej pory, króciutki brefeng o warunkach pod wodą (Kris już tam był)
Tym razem postanawiamy dokładnie spenetrować całą rufę i obejrzeć miejsce gdzie został trafiony bombą, a jeśli będzie to możliwe, dotrzeć do odrzuconej siłą wybuchu lokomotywy.
Rufa nie zajęła nam dużo czasu, rumowisko także, choć udało mi się znaleźć i sfotografować łuskę od działa, którą ktoś mozolnie doczyścił na tyle, że napisy na niej dają się odczytać nawet na zdjęciu. Natomiast dopłynięcie do lokomotywy kosztowało nas sporo powietrza.
Dodatkowo utrzymanie się w dobrej pozycji aby wykonać parę zdjęć to też niezły wysiłek. Mozolnie, powolutku, metr po metrze płyniemy wzdłuż lewej burty do tej samej linki co wczoraj w nocy. Na koniec dla osłody Mikołaj wypatrzył Krokodyl Fisch, kilka zdjęć i do góry. Ta lokomotywa była powodem, że całe nurkowanie trwało tylko 36 minut, ale na pewno było warto. Kolejne doświadczenie, następne wnioski na przyszłość.
Podczas posiłku, głosujemy na jaki wrak płyniemy jutro. Do wyboru jest Rosalie Moler i Salem Ekspres.
Rosalie nie znam wcale, natomiast Salem znam z artykułów w gazetach nurkowych.
Czytałem, że zatonął w 1991 roku i zginęło na nim 690 osób nie wpływa się więc do środka.
Raczej nie mam na niego ochoty. Jacek z Tomkiem nurkowali na nim i weryfikują moje informacje. Można już nurkować do wewnątrz wraku, gdyż wydobyto już wszystkie ciała, ale porozrzucane tobołki tworzą niemiły nastrój a napotkane dziecięce buciki dopełniają złego samopoczucia po takim nurkowaniu.
Tak, na starych wrakach czasami zapomina się, że przecierz tu zginęli ludzie, każdy z nich jest jakąś lub raczej czyjąś tragedią.
Większość na szczęście wybiera Rosalie Moler.
Kolejne nurkowanie na Thistlegormie odpuszczamy. Cztery nurki dziennie to dla mnie za dużo, a chcemy zaliczyć dzisiejsze nocne na rafie.
Fala przestała nas obchodzić, jest wreszcie chwila aby poleniuchować na słoneczku.
Na sandecku jest jednak kilka osób, nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł.
To safari naprawdę ma bardzo intensywny program.
Gdy na pokład wszedł ostatni nurek, zagrały silniki i ruszyliśmy na rafę Umm Usk.
Po dwóch godzinach płynięcia, cumujemy osłonięci rafą, falowanie prawie ustaje, a nurek w tym miejscu to po prostu chleb z masłem.
Maksymalna głębokość 20 metrów, żadnych prądów, nic więc dziwnego, że oglądaliśmy ten ogródek 64 minuty.
Festiwal skrzydlic, muren, ławice chetoników i luszczowatych. Do kompletu wrażeń, po raz pierwszy w małej jaskince dostrzegam dorodnego Diodona ze swoimi niesamowicie wielkimi oczami. A to przecierz tylko rozgrzewka i zwiad przed nocnym.
Nawet już nikt nie robi brefengu, tylko proszą aby nie przekraczać 60 minut.
Włączone zostają wszystkie swiatła na burtach statku i kiedy kto się zbierze i wyszykuje robi plum.
Już na początku towarzyszą nam skrzydlice. Zrobiły się jakoś za bardzo przyjazne, w rzeczywistości zwabia je światło naszych reflektorów. Mikołaja to bawi i nawet pomaga im polować naganiając światłem inne ryby, mnie to irytuje, nie podoba mi się ich zbytnia bliskość. Wołam światłem Mikołaja gdyż na dnie zauważyłem coś w rodzaju „ Soli”i widzę, że Mikołaj bawi 3 skrzydlice a nie zauważa czwartej, która płynie 10 centymetrów pod jego brzuchem.
Wyłączamy światła i podpływamy bliżej ściany rafy. Miejsca gdzie siedziały mureny są puste, nie widzieliśmy ani jednej, za to za każdym załomem skalnym odbitym światłem naszych latarek połyskują oczy krewetek, tu i tam pokaże się czerwony krab, ale chowa się gdy zbytnio się zbliżamy. Papugoryby śpią w swych kokonach ze śliny aby nie wyczuły ich drapierzniki. Jest jeszcze jakiś węgorz, a może konger, na pewno nie murena, ma około 1,20 metra i jest raczej przyjazny. Chcę pokazać go Mikołajowi a ten znowu nagania skrzydlicom małe rybki. Wokół niego jest ich chyba z 10 sztuk. Koniec tego dobrego, wracamy, zaraz skończy się światło zasadnicze ( wystarcza na 50 minut) pozostaną lumenki, a powietrza jeszcze dosyć - no cóż miało być max 60 minut.

Środa 20.02.2008.

Piąta rano, włączyli silniki i zaraz zaczęło się bujanie, ale dało się jeszcze trochę dospać.
Na breefing idziemy cały czas trzymając się czegoś, ale nasze żołądki już nie protestują.
Rosalie Moler zatopiona dwa dni póżniej niż Thistlegorm przez niemiecki samolot stacjonujący na Krecie. 06 Października 1941 roku podstawowy ładunek to węgiel.
Leży na stępce - 51 metrów, natomiast do niedawna dwa, teraz już tylko jeded maszt ładunkowy rozpoczyna się na 18 metrze. Silny prąd i dość słaba widoczność oczywiście jak na warunki egipskie plus duża głębokość stawiają ten wrak w czołówce wyzwań dla nurków amatorskich.
Fala jest jeszcze większa niż na Thistlegormie, dziób naszego statku unosi się w powietrze a za chwilę opada ciężko aż po sam bukszpryt. Mamy okazję to obserwować gdyż nie było możliwości innego cumowania niż do dziobu, przy tej fali byłoby to niebezpieczne dla statku. W związku z tym skacząc z rufy po powierzchni podciągamy się na linie do dziobu i tam po uregulowaniu oddechu przesiadamy się na linę upustową.
Lądujemy na rufie Rosalie, płyniemy szybko w kierunku dziobu a oglądanie pozostawiamy na drogę powrotną. Bardzo chciałem sfotografować dziób statku. Na relingu dziobowym fotografuję jeszcze ślicznego granatowo żółtego ślimaka nagoskrzelnego ( jest 38 metrów).
Jedna kluza kotwiczna jest jeszcze pełna przy drugiej, gdzie pozostał tylko łańcuch, Mikolaj coś namiętnie grzebie. Podpływam, bo najwyższa pora uciekać z tej głębokości – pozostały 3 minuty. Mikołaj pokazuje mi czyjś nieśmiertelnik ( nowy, jeszcze błyszczący) przyczepiony do ogniwa łańcucha kotwicznego. Frank Kannenberg grupa krwi i coś tam jeszcze.
Sugeruję potraktowanie tego jak flagi na ośmiotysięczniku i zabranie go ze sobą. Mikołaj pokazuje, że nie. Potem dowiedziałem się, że zastanawiał się czy zostawiono go na pamiątkę pobytu, czy może koledzy upamiętnili nurkującego kolegę który tu pozostał?
Zdjęcie i wypłycamy, została minuta do końca czasu bezdekompresyjnego. Nieznaczne wypłycenie i komputer pokazuje już 5 minut. Wpływam do galeryjki na prawej burcie. Mikołaj za mną, ale drogę przecina mi ogromna stara skrzydlica i wcale nie zamierza ustąpić.
Machanie rękami nie robi na niej żadnego wrażenia wręcz odwrotnie, dwie minuty do dekompresji, nie ma jak zawrócić, Mikołaj jest tuż za mną a galeryjka zbyt wąska. MINUTA.
Znajduję na pokładzie stalową linkę i w okropny sposób odpędzam ją z mojego wyjścia. Wypłycamy, znowu 5 minut na komputerze, ale teraz wracamy już tylko do liny.
Tuż przy niej ogromna koncha jest jeszcze chwila więc robie zdjęcie i ........
Stało się, musiałem lekko się zanurzyć i wpakowałem się nieznacznie w deko.
Będę teraz wisiał nie 3 a 7 minut na tej linie. W dodatku mam jakieś problemy z opróżnieniem kamizelki i dyndam nogami w górę jak początkujący nurek.
Trzydzieści minut w tym 7 na 5 metrach maksymalna głębokość 38,3 i nitroks 28%.
Dość szybki nurek, ale jakże emocjonujący.
Drugi nie mniej ciekawy.
Dopływamy do komina z charakterystyczną literą M i wpływamy do ładowni, oczywiście tylko tych początkowych. Rebrejderowcy poszli oczywiście niżej, ale tu też jest niesamowicie. Ogromne ławice glasfishy przewalają się z ładowni do ładowni przez normalne dzwi a to wszystko w niesamowitych poświatach słońca przedostającego się tutaj przez bulaje lub okienka w górze ładowni. Ten spektakl w wykonaniu tych małych ale jakże licznych rybek jest tak oszałamiający, że tym razem z premedytacją decydujemy się na deko, aby choć chwilę dłużej móc obserwować to zjawisko. Powietrza wystarczy napewno.
Na 5 metrach czuć wyraźnie, że prąd zelżał więc puszczamy się liny i swobodnie dopływamy do drabinek. Muszę tu kiedyś wrócić, czuję niedosyt, niestety płyniemy już dalej.
Po dwóch takich nurach trzy godziny przerwy to chyba za mało, ale Kris uspokaja nas, że mimo drobnego deko to w zupełności wystarczy. A rafa Umm Gamar lub z angielska Mother Moon to spokojna, ale bardzo ciekawa rafa i lepiej nie rezygnować.
Miał rację. Pomijając oczywiście to wszystko co spotykamy na każdej nie zniszczonej rafie, były tu dwie ciekawe małe jaskinie. Pierwsza to coś w rodzaju naszej maczugi herkulesa tylko pusta w środku, dwoma otworami można było wpłynąć do środka. Szybko jednak się wycofałem aby nie poniszczyć tego co tam zobaczyłem, mam kilka zdjęć. Druga to ciemna jaskinia rozpoczynająca się dość obszernym wejściem, potem dość spora komora i wąskie przejście około 7-8 metrów prowadzące do następnej komory, na tyle wąskie, że w Morzu Czerwonym nie chciałem się tamtędy przeciskać. W drodze powrotnej towarzyszyła nam przez dłuższy czas płynąca murena. Płynącą widziałem po raz pierwszy. W pewnym momencie dostarczyła nam nie lada spektaklu. Została zaatakowana przez........Papugorybę.
Widocznie zostało naruszone jej terytorium i o dziwo Murena odpłynęła.
Jesteśmy już przy statku, Mikołaj zabawia się z Błazenkami w ramach przystanku bezpieczeństwa. Podpływam i robię serie zdjęć. W trakcie ich robienia słyszę jakieś odgłosy, jakbym uderzał czymś o skałę, ale wszystko mam przy sobie i nic niepotrzebie się nie dynda z mojej uprzęży. Sytuacja się powtarza i za chwilę Mikołaj naciska mój inflator aby lekko podnieść mnie w górę, gdyż moja noga była tuż obok jamy sporej mureny i to ona kłapała zębami aby mnie odstraszyć. Cieszę się że najpierw straszyła.
Na noc popłynęliśmy jeszcze dalej na rafę przy wyspie Giftun, niestety było tylko 4 chętnych do nurkowania. Rosalie Moler dała wszystkim w kość. Po ostatnimna nocnym kolacja była wyjątkowo uroczysta, załoga w białych uniformach, jedzenie też bardziej wykwintne.
Indyk w całości, krewetki, buraczki w pomarańczach, tort. Dlaczego dzisiaj?
Niestety, to ostatnia kolacja z załogą, następna to barbequi w barze Hurgady, załoga będzie miała wolne przed następnym rejsem. Podziękowania, brawa, miłe gesty i co już koniec?
Na szczęście nie, jutro jeszcze dwa nurkowania, ostatnie ma być na kanonierce zatopionej przez izraelski samolot w czasie wojny sześciodniowej w latach 60 tych. Nad pierwszym znowu mamy głosować. Do wyboru jest rafa Small Gigtun Police Station i wrak zatopiony w 94 roku, cargo leżące na 46 metrach. W pierwszym głosowaniu jesteśmy za wrakiem. Niestety jest równowaga w głosowaniu, następują dyskusje, nas namawiają abyśmy wycofali się z wraku. Głębokość dość duża tuż przed lotem może być ryzykowna gdyby niechcący przyspieszono lot, co może się zdażyć w egipskich realiach i wtedy powrót byłby na własną rękę. Jest to argument. Już raz „ NO FLY” zgasł na moim komputerze w autobusie do samolotu. Nie chcę przeżywać tego powtórnie. Wycofujemy się, zwycięża rafa.
Do dzielenia tortu zostaje wyznaczony jeden z Anglików, dostaje ogromny nóż prawie szablę.
Przechodząc obok nas scenicznym szeptem pyta „ to kto głosował za rafą? „
Szabla posłużyła jednak tylko do dzielenia tortu, a miła atmosfera ostatniej kolacji na pokładzie przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.

21.02.2008 Czwartek

Ostatni dzień nurkowy, tylko dwa nury więc dali nam chwilę więcej pospać.
8 rano, więc teoretyczne wypoczęci, w pełnym sprzęcie płyniemy zodiakami na rafę, którą wczoraj przegłosowaliśmy. Cisza spokój, płyniemy do cypla z latarnią. Zodiaki wysuwają się poza cypel i rozpoczyna się zupełnie niespodziewane piekło. Fale sięgają ponad 2,5 metra.
Pontony z wielkim trudem wspinają się na grzbiety fal, my po raz pierwszy zakładamy maski już na pontonach. Lepiej mieć już na sobie wszystko niż szukać sprzętu po pontonie, poza tym zimny wiatr, ręce grabieją od zimna, i co chwila fala od dziobu zalewająca cały ponton.
Maska jest wręcz konieczna, ale obryzgi wody nie są utrapieniem, są ciepłe, to jest niesamowite, czekamy na nie. Docieramy do latarni i po raz ostatni 1,2,3,....... nogi w górze a my już pod wodą. Dwa światy a jak niewielki dystans czasoprzestrzeni. Trzy sekundy i z realnego świata wskakujesz w coś co jest żywiołem dla nielicznych. Tam zimny wiatr i duża fala, tutaj cisza, spokój, nostalgia i podziwianie natury.
Wpadamy już chyba w rutynę, nie sprawdzamy nawet sprzętu, tylko poddajemy się działaniu prądu i podziwiamy piękno rafy. Myślę, że dobrze wybraliśmy, jest kilka osobliwości, których dotychczas nie doświadczyliśmy. Rybka w kratkę na niesamowicie wielkich gorgoniach, które ją jeszcze kamuflują. Skorpion Fish pierwszy raz na tym wyjeździe, znowu wolno płynąca murena. Spora ilość meduz, których trochę się baliśmy, ale bardzo byliśmy ich ciekawi, zwłaszcza tych, które po swych obrzeżach mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Dotychczas myślałem, że tego rodzaju meduzy, w których przebiegają jakby kolorowe wyładowania elektryczne, żyją tylko w głębinach, a tu proszę, na 20 metrach. Na koniec znowu walka z żywiołem aby odpłynąć od ściany rafy gdyż inaczej nikt nas nie wyciagnie na pokład pontonu. Znowu kolejna nauczka, kolejne doświadczenie. To trzeba zapamiętać - nie zawsze bliskość brzegu jest gwarantem bezpieczeństwa, czasami jest konieczność oddalenia się od niego aby być bezpiecznym.
Boja, ponton, prysznic, śniadanie, milkną silniki i co ? nikt nie dzwoni na bryfing?
Coś jest nie tak. Wychodzę na górny pokład.
Trzysta metrów od naszego statku widać plaże Hurgady, panorama jest niesamowita, choć nie pojmujemy co my tu robimy?
Kilka zdjęć i w tym wypadku zbawienny gong. Breeeeeeeeeeeefffffiiiiiiiiiiiiiiiing .
Złapałem jeszcze kamerę, filmuję ostatnią naradę przed nurkowaniem. Atmosfera jakby luźniejsza, ludzie przyjemniejsi, dowcipy, dogaduchy. Trochę brakowało tego w poprzednich dniach. Zastanawiam się czy powodem było przeładowanie programem, a co za tym idzie wiecznym pośpiechem, a może dopiero się dotarliśmy?
Mam wrażenie jednak, że to te 4 nurki dziennie były powodem. Do tego doszły warunki atmosferyczne i nikomu nie wystarczało czasu dla siebie, więc nie kwitło życie towarzyskie.
Teraz koniec pośpiechu, totalna flauta, upał i od razu inna atmosfera.
Nurkujemy na wraku kanonierki, która została zatopiona przez izraelski samolot w 1962 roku w czasie wojny sześciodniowej. Kanonierka jest produkcji radzieckiej, leży na boku, ale do góry stępką, głębokość 16-28 metrów. Widoczność całkiem znośna, biorąc pod uwagę bliskość Hurgady. Trochę z upału, trochę ze strachu, że nie zdąży wyschnąć przed podróżą, pierwszy raz nie zakładam docieplacza, a tylko przy nim mam kaptur. To był jednak błąd, po raz pierwszy w Egipcie poczułem pod koniec nurkowania zimno pod wodą.
Tak blisko miasta tak fajny i dość dobrze zachowany wraczek. Działka, p-lotki, amunicja jeszcze niekiedy świecąca mosiądzem. Wiele widocznych trafień z działek samolotu i to jedno od bomby.......a do środka wpływają rebreyderowcy, popatrzyliśmy się na siebie i choć nie było tego w planach pakujemy się za nimi. Wiem, że wrak jest dokładnie splądrowany ale czuliśmy się jak pionierzy, jakbyśmy byli jednymi z pierwszych. Bardzo wąsko i ciemno ale cały czas i z przodu i z tyłu mamy w polu widzenia oświetlone słońcem wyjścia. W jednym z takich wyjść dopada nas przeogromna i niesamowicie gęsta ławica glasfishy. Jesteśmy jakby wewnątrz roju pszczół, mimo iż jesteśmy od siebie może 1,5 metra widzimy tylko światła swoich latarek. Niesamowite przeżycie, ale tracimy kontakt wzrokowy z rebreyderowcami więc wychodzimy w stronę słońca (oni poszli jeszcze głębiej). Robiąc jeszcze rundkę wokół wraku pod jedną z powyginanych blach napotykam murenę, a właściwie murenkę, bo miała może ze 30 cm. Zauroczony ślicznym pyszczkiem, próbuję zbliżyć swój palec myśląc przy tym jakbym zbliżał się do dziecka „ a ti, ti, ti „
DZIABNĘŁA-dziabnęła mnie w palec, dobrze, że miałem rękawiczkę a i tak pokazała się krew. Mureny porównuje się do psów, bo niektóre można wręcz przytulić, a niektóre potrafią odgryść rękę, mogę teraz dołożyć inne porównanie z psami, że najbardziej wredne są te małe.
Jeszcze tylko spory zębacz wylegujący się przy stępce, dwie małe śruby napędowe i lina prowadząca do realnego świata, do zakazów, nakazów i obowiązków. Następna taka chwila pewnie dopiero za 4 miesiące, w lecie, dla Mikołaja- po maturze.

*

Nadal stoimy w tym samym miejscu tylko nasz statek wygląda jak choinka. Cały sprzęt wypłukany w słodkiej wodzie wszyscy porozwieszali po pokładzie. Mimo, że neoprenu nie suszy się na słońcu, bo twardnieje, wszyskie kombinezony i kamizelki KRW wiszą na wszelkich możliwych, ale bezpiecznych miejscach.
Niestety, dzisiejszej nocy muszą znaleźć się w walizkach i lepiej aby w ich wagę nie wchodziła woda. Po raz pierwszy wszystkie leżaki na pokładzie zajęte, i wszyscy w strojach kąpielowych chłoną ciepło i słońce. Przepraszam nie wszyscy-załoga nadal w ubraniach a jeden z nich nawet w polarze.
Wieczorkiem dopływamy, do portu, zakładamy skarpety i buty a pontony wywożą nas na nabrzeże. Dzisiejsza kolacja to grill w jakiejś knajpie Hurgady ale zanim tam dotrzemy, czeka nas jeszcze jeszcze jedna atrakcja, którą będzie spotkanie z twardym gruntem po tygodniu bujania. Początkowo nic się nie dzieje, chciałem sfilmować Mikołaja ale bez efektów. Dopiero za kilka chwil sklepiki zaczęły falować a od czasu do czasu chodnik chciał uciec spod stóp. Trwało to kilka dni ale po 2 piwach przy grilu nasiliło się na tyle, że byłem szczęśliwy, gdy znalazłem się znowu na statku, dodatkowo buty i skarpety bardzo mi przeszkadzały (jeszcze w samolocie musiałem je zdjąć i siedziałem boso)
Hurgada bardzo się zmieniła przez te 9 lat. Pokazały się jednakowe taksówki, bogatsze sklepiki, pojawiają się również markowe, ale tam ceny jakby z kosmosu w porównaniu do reszty. Trochę mniej biedy, ale nadal wszechobecny śmietnik i wszystko jakby niedokończone. Tu coś zaczną i zostawią, tam wykończą tylko połowę i już sklepik otwiera swoje podwoje. Tam gdzie przedtem była jeszcze wioska dziś prawie kurort.
Po powrocie długo siedzimy jeszcze wszyscy razem przy kawie lub piwie.

22.02.2008 Piątek
Wstaliśmy o 7 rano, dopakowaliśmy walizki i wynieśliśmy cały bagaż na rufę.
Po powrocie ze śniadania wszystko było już na brzegu. Przyznam się, że trochę obawiałem się o torbę z aparatami i kamerą i to wcale nie ze względu na jej wartość materialną, tylko te 800 zdjęć, które zrobiliśmy, aby nie znalazły się w wodzie, na pontonie lub przy wyładunku.
Stałem więc wyczekując na nasz transport na brzeg. Wszyscy czekali wewnątrz, gdyż mimo słońca było nadal zimno. Dwa zodiaki wyłoniły się zza rufy stojących obok statków a ja niewiele myśląc i z nieukrywaną przyjemnością uderzyłem w gong wołając i naśladując,
w miarę możliwości, Fefe Zoooooooooddddiiiiiiiiiiaaaaaakkkiiiiii.

*

Chciałem zakończyć na tym ten rozdział i tę wyprawę, ale zdażyły się jeszcze dwie rzeczy na lotnisku, które koniecznie muszę opisać. Pierwsza małostkowa, Mikołaj poprosił o wodę do samolotu - kupiłem dwie wody po 0,5 litra i zapłaciłem 7$, a potem 6 piw Stella (Egipskie)
I zapłaciłem 6$.
Druga .
Nie było czasu na chodzenie po sklepach Hurgady, więc choć przeleciałem się po strefie bezcłowej na lotnisku i spodobała mi się książka za 10$ o faunie i florze Morza Czerwonego. Wydanie angielskojęzyczne, ładne zdjęcia, dość obszerne - biorę.
„ What is from” uśmiecham się mówiąc from Poland, ale może być po angielsku.
Człowiek znika na zapleczu a po jego powrocie moja szczęka wisi bezwładnie o okolicy kolan. Dostaję książkę po polsku ( wydana we Włoszech). To niesamowite, co tu się porobiło.
Na pewno miłe.
*
To był wspaniały wyjazd, tyle nurkowań i to jakich, zmagania z naturą i własnym organizmem, wiele nowych wyzwań i nowych doświadczeń. Obawy, że przy tak małej powierzchni ludzie przez tydzień mogą się pozagryzać, na szczęście okazały się płonne.
Myślę, że warto było wydać te pieniądze i kiedyś, jak pozwoli zdrowie, a młodszy nabierze doświadczenia, powtórzymy to raz jeszcze. I tylko jedna uwaga - nie w lutym.
Choć co kto lubi. Z jednej strony zimne wieczory i poranki, z drugiej na każdym nurkowisku byliśmy sami - zero tłoku. Na minus - dość słaba widoczność bo woda mocno wymieszana przez fale, na plus nie trzeba było pod pokładem włączać klimy, której nie lubię i nie toleruję.
I tak można by mnożyć za i przeciw. Do tej pory byliśmy trzy razy w listopadzie, ale zawsze w innym miejscu. Teraz trzeba spróbować w innym czasie.
 
 
Piotrek Ginter 



Stopień: TMX CCR / Instruktor
Kraj:
Poland

Dołączył: 24 Lut 2008
Posty: 366
Skąd: Warszawa
Wysłany: 22-03-2009, 23:37   

Fajny opis.
Milo mi sie czytalo. :)

Dziekuje.
 
 
Katie 


Stopień: w trakcie podst
Kraj:
Poland

Wiek: 34
Dołączyła: 04 Kwi 2009
Posty: 12
Skąd: Niebo
Wysłany: 08-04-2009, 08:26   

super opis :P
 
 
 
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 10-04-2009, 19:25   

Dziękuję Wam bardzo, za zaiteresowanie. ( na forum chyba trochę za długie)
 
 
Abramik 


Stopień: AOWD
Kraj:
United Kingdom

Dołączył: 23 Cze 2008
Posty: 18
Skąd: Norwich
Wysłany: 07-05-2009, 15:37   

mysle ze nie za dlugie....fajnie sie czytalo :) pozdro
 
 
michutm 

Stopień: aowd
Kraj:
Poland

Wiek: 50
Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 2
Skąd: Warszawa
Wysłany: 17-05-2009, 22:36   

Witam.
Czy możesz podać jaki był koszt takiego wyjadu i jak go organizowoałeś?
Dzieki
POZDRAVKI
 
 
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 18-05-2009, 11:10   

Ponieważ to był luty, więc koszt, jak na safari nie był wysoki. Około 4000 zł na osobę.
Potem jest coraz drożej.
Wyjazd załatwiałem przez internet poprzez
www.tanienurkowanie.pl oraz
http://www.emperordivers....et_superior.php
Tylko nie wiem czy admin nie potraktuje tego jako reklamy.
Pozdrawiam i dziękuję za zaintresowanie.
 
 
michutm 

Stopień: aowd
Kraj:
Poland

Wiek: 50
Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 2
Skąd: Warszawa
Wysłany: 18-05-2009, 17:58   

Dzięki serdeczne za info:D
Pogadam ze znajomymi może ich nakręcę .
Dla mnie twój wyjazd super pozazdrościć:D
Mam nadzieje że nam również uda się zorganizować taką podróż

POZDRAWKI
 
 
k0b 


Stopień: P2 CMAS
Kraj:
United Kingdom

Wiek: 44
Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 168
Skąd: Corby
Wysłany: 16-12-2010, 21:17   

Bardzo fajnie się czytało :)) "dziabneła mnie"

a tak na marginesie to ile tych zejść nurkowych było w całości i na ile dni?
 
 
frigonur 

Stopień: P 2 CMAS
Kraj:
Poland

Wiek: 59
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 2
Skąd: Tychy
Wysłany: 17-12-2010, 11:50   Safari

Każde safari w ""egiptowie " ma to do siebie , że duża ilość nurkowań w dość krótkim czasie powoduje zmęczenie organizmu tak więc nie dziwię się , że na dzwięk dzwonka i Bryffinngggg reagowałeś właśnie tak ..:)
Zdumiewająca jest temperatura w lutym ...8 st - 12 st ???
 
 
arkac123 



Stopień: RD
Kraj:
Poland

Dołączyła: 01 Paź 2009
Posty: 1753
Skąd: Chrzanów
Wysłany: 17-12-2010, 20:24   Re: Safari

frigonur napisał/a:

Zdumiewająca jest temperatura w lutym ...8 st - 12 st ???


W styczniu w Egipcie nad ranem, 5-6 godzina było właśnie około 8-10 stopni, potem w południe temperatura dochodziła do 25-30, następnie po zachodzie słońca gwałtownie się ochładzało - chodziliśmy w polarach;).
 
 
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 19-12-2010, 10:49   

Wyjazd trwał 7 dni w tym, każdego dnia 3 nury dziennie i jedno nocne.
Swoje lata już mam więc niektóre odpuszczaliśmy. Zanurzyłem się 17 razy.
Pozdrawiam
 
 
k0b 


Stopień: P2 CMAS
Kraj:
United Kingdom

Wiek: 44
Dołączył: 28 Lis 2010
Posty: 168
Skąd: Corby
Wysłany: 19-12-2010, 15:33   

JA też tak chcę :)

ale na boku / to przecież jak w pracy :)))) masakra i te codzienne "brifffingggggggggg" haha
 
 
yanuszw 


Stopień: AOWD+
Kraj:
Poland

Wiek: 75
Dołączył: 18 Lis 2009
Posty: 46
Skąd: Warszawa
Wysłany: 21-12-2010, 02:46   

geojacek - wspaniała opowieść.
Dzięki tym co ją przywołali.
U nas się lekceważy Egipt. W tym roku , na safari , mieliśmy sztorm. Niesamowite doświadczenie w tych warunkach.
Geo, częściej dziel się z nami na forum swoimi emocjami.
Pozdro
 
 
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 04-11-2013, 19:02   

http://www.profit24.pl/a,product720663.html
Opowiadanie stało się rozdziałem mojej książki, która została wydana w połowie września 2013.
 
 
Abo 


Stopień: AOWD IANTD deep
Kraj:
Poland

Wiek: 65
Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 242
Skąd: Szczecin
Wysłany: 04-11-2013, 20:04   

A w wersji elektronicznej jest może?
 
 
 
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 04-11-2013, 20:08   

Według umowy z wydawcą ma być, ale na razie cisza.
 
 
Abo 


Stopień: AOWD IANTD deep
Kraj:
Poland

Wiek: 65
Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 242
Skąd: Szczecin
Wysłany: 04-11-2013, 20:16   

poczekamy :)
 
 
 
ptja
[Usunięty]

Wysłany: 04-11-2013, 21:49   

Trochę zgrzycik z tytułem: http://so.pwn.pl/lista.php?co=kalesony
 
 
geojacek 


Stopień: Rescue Diver PADI
Kraj:
Poland

Wiek: 60
Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 28
Skąd: Milanówek
Wysłany: 05-11-2013, 10:09   

Może racja, ale wszystkich redaktorów przeszedł i erraty nie było.
Pozdrawiam geojacek.

[ Dodano: 07-11-2013, 17:14 ]
18 miejsce w rankingu książek sportowych.
http://www.dobry-ranking....siazki-sportowe

[ Dodano: 09-01-2014, 17:44 ]
Doczekałem się dobrej recenzji od fachowców.
http://bluelife.pl/nurkowanie-w-kalesonach
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Dodaj do: Wypowiedź dla Wykop  Wypowiedź dla Facebook  Wypowiedź dla Wyczaj.to  Wypowiedź dla Gwar  Wypowiedź dla Delicious  Wypowiedź dla Digg  Wypowiedź dla Furl  Wypowiedź dla Google  Wypowiedź dla Magnolia  Wypowiedź dla Reddit  Wypowiedź dla Simpy  Wypowiedź dla Slashdot  Wypowiedź dla Technorati  Wypowiedź dla YahooMyWeb
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Administrator FORUM-NURAS uprzejmie informuje, że nie ponosi odpowiedzialności i w żaden sposób nie ingeruje w treść wypowiedzi
umieszczanych przez użytkowników na Forum. Zastrzega sobie jedynie prawo do usuwania i edytowania, w ciągu 24
godzin, postów o treści reklamowej, sprzecznej z prawem, wzywających do nienawiści rasowej, wyznaniowej, etnicznej
czy tez propagujących przemoc oraz treści powszechnie uznanych za naganne moralnie, społecznie niewłaściwe i naruszających zasady regulaminu.
Przypominam, że osoby zamieszczające opinie, o których mowa powyżej, mogą ponieść za ich treść odpowiedzialność karną lub cywilną.

Serwis wykorzystuje pliki cookies, które są zapisywane na Twoim komputerze. Technologia ta jest wykorzystywana w celach funkcjonalnych, statystycznych i reklamowych.
Pozwala nam określać zachowania użytkowników na stronie, dostarczać im odpowiednie treści oraz reklamy, a także ułatwia korzystanie z serwisu, np. poprzez funkcję automatycznego logowania.
Korzystanie z serwisu Forum-Nuras przy włączonej obsłudze plików cookies jest przez nas traktowane, jako wyrażenie zgody na zapisywanie ich w pamięci urządzenia, z którego korzystasz.
Jeżeli się na to nie zgadzasz, możesz w każdej chwili zmienić ustawienia swojej przeglądarki.
Przeczytaj, jak wyłączyć pliki cookie i nie tylko
FORUM-NURAS topic RSS feed